Nasze felietony

Opowieści Jana Brodki - Góralski majstersztyk

Opowieści Jana Brodki - Góralski majstersztyk

 

                                              Sok w liściach można tylko wytłumaczyć tajemnicą korzeni

Opowieści Jana Brodki   dla  Kalendarza Beskidzkiego 2015                                                     

Góralski majstersztyk

Urodziłem się w 1945 roku, na ziemiach odzyskanych. W tym trudnym powojennym czasie, to tam właśnie przebywali i pracowali moi rodzice. Krótko po moich narodzinach podjęli oni decyzję, że wracają w rodzinne strony, na ojcowiznę do Cięciny, skąd oboje pochodzili. W Cięcinie żyli ich rodzice, rodzeństwo, tu było ich miejsce, ich rodzinny dom. Postanowili więc wrócić, osiedlić się i żyć spokojnie w ukochanych górach.

I tak, końcem stycznia 1946 roku, cała nasza trójka, znalazła się w rodzinnym domu mojej mamy, czyli u babci Anny i dziadka Jana - po którym dostałem imię. U dziadków mieszkaliśmy do czasu, póki rodzice nie pobudowali swojego własnego domu.

Moi dziadkowie to byli szczególni ludzie. Twardzi, pracowici, zdyscyplinowani i obowiązkowi, a jednocześnie bardzo ciepli, wrażliwi i utalentowani. Szczególnie babcia. To ona była wziętą śpiewaczką, bez której żadne wesele, pogrzeb, czy inne uroczystości nie mogły się odbyć. Tworzyła na poczekaniu teksty przyśpiewek, co w tamtych czasach było bardzo popularne, ale nie każdy miał taki dar tworzenia tekstów, jak właśnie moja babcia. Moja mama Maria, odziedziczyła ten dar po babci. Miała także bardzo piękny, mocny głos. Potrafiła też, nie tylko improwizować teksty, ale również melodie. A szczególnie dobrze jej to szło na weselach.

Obyrtanie w tańcu

W tamtych czasach, jak już wspomniałem, modne było przyśpiewywanie do tańca. Był to rodzaj swoistego zaproszenia do zabawy. Najwięcej przyśpiewek tworzyło się do „obyrtanego”, „ obracanego” , czyli do najpopularniejszego tańca górali żywieckich - „obyrtki”.

Od najmłodszych lat towarzyszyło mi to właśnie „obyrtanie w tańcu”.

Przy „obyrtce”, mężczyzna czy kobieta przyśpiewują sobie nawzajem, przekomarzając się. Zazwyczaj śpiewają o czymś, albo o kimś. Talent mojej babci i mamy do tworzenia tych tekstów był niedościgły. Potrafiły „na poczekaniu”, improwizując, „obśpiewać” po kolei, każdą osobę uczestniczącą w zabawie, albo np. jakieś ciekawe zdarzenie, które miało miejsce we wsi lub okolicy. Niejednokrotnie powstawały w ten sposób tzw. ballady. Bywało przy tych śpiewach śmiechu „co niemiara”.

Mama miała bardzo bogaty repertuar, na który składały się pieśni najstarsze, przekazywane z pokolenia na pokolenie, jak też własne. W tym miejscu, muszę zaznaczyć z dużą satysfakcją, że etnomuzykologiczną pracę magisterską, którą pisałem na Uniwersytecie Śląskim, a dotyczyła analizy najstarszych pieśni – w 100% oparłem na materiale mojej mamy.

Ojciec Józef Brodka z kolei, był bardzo dobrym tancerzem. Postury z natury drobnej, tryskał niespożytą energią. Posiadał duży temperament i bardzo lubił śpiewać. Śpiewał dużo przy każdej okazji, i bez niej.

Miał swoje ulubione pieśni, które znała cała nasza, dość liczna, rodzina. Bardziej jeszcze od śpiewu, lubił tańczyć. A tańczył najczęściej z moją mamą. Jak to się u nas mówiło: „ brał się do tańca , ze swoją babą z wielką ochotą i radością”. Najbardziej lubił tańczyć „obyrtki” i „dziką polkę”. „Dzika polka” to taniec, który występuje właśnie tutaj, w południowej części Żywiecczyzny, w dorzeczu Soły. Tańczy się ją do bardzo szybkiej, ogromnie dynamicznej muzyki. Tempo jest zawrotne! Ojciec potrafił w tym zawrotnym tempie wytańczyć, wytupać wszystkie akcenty. Akcent, powinien być pojedynczy, podwójny, albo potrójny, a on potrafił to robić znakomicie, po mistrzowsku – jeszcze dodatkowo synkopując. Miał wrodzone, doskonałe poczucie rytmu.

Dzisiaj mam przed oczami jego sylwetkę w tym tańcu. Lekko pochylony do przodu, z wysuniętymi do tyłu biodrami, przytulony do mamy, a ona do niego. Wirowali, niestrudzeni w tym zadzierzystym tańcu. Mama była wyższa od ojca, a on w tańcu jeszcze pochylony, co sprawiało, że stanowili niesamowitą parę taneczną. Można było godzinami patrzeć jak po naszemu „tańcowali”.

Rzeczywiście, był to majstersztyk góralski – niezapomniane obrazy w moim życiu – obyrtanie w tańcu.

Zespołowy Nauczyciel i pierwsza Złota Ciupaga

Charakterystyczne sylwetki tańczących górali, ich sposób poruszania się w tańcu głęboko wrył się w moją pamięć i duszę. Folklor zdeterminował całe moje życie. Pokochałem muzykę ludową, pieśń i taniec, wszystko to, co wiąże się z tradycją górali żywieckich. Dlatego, staram się w mojej pracy z Zespołem przekazywać jak najwierniej, tym wszystkim młodym ludziom, którzy chcą tańczyć, śpiewać i grać w „Ziemi Żywieckiej”, to czego sam się w młodości od moich bliskich i mentorów nauczyłem, i co noszę w sobie.

W latach 70 ub. wieku, jako zaledwie 20 - letni młody człowiek, podjąłem pracę w placówce kultury. Tam, poznałem panią Marię Romowicz. Stała się ona moim pierwszym i najważniejszym nauczycielem w pracy zawodowej. Świetny choreograf, badacz tradycji górali żywieckich. Śmiało mogę rzec, że to ona wprowadziła mnie w tajniki pracy scenicznej z zespołem. Pracując z panią Marią obserwowałem jej pracę, chłonąłem wszystko co robiła. Od niej nauczyłem się patrzenia na folklor, jak na materiał – bazę, do opracowania artystycznego, przetworzenia i przystosowania do warunków scenicznych. Pokazywania go w sposób, który będzie ciekawy dla widza nie mającego nigdy, żywego kontaktu z folklorem. Oboje prowadziliśmy Zespół „Jodły” działający przy Technikum Leśnym w Żywcu. Uczestniczyła w nim młodzież szkolna. W ciągu 15 lat „Jodły” stały się znanym i cenionym Zespołem, który zdobywał najważniejsze nagrody w kraju i za granicą. Zespół wygrał konkurs związków zawodowych, zdobył Złotą Ciupagę w Zakopanem ( moja pierwsza Złota Ciupaga wygrana z zespołem), zdobył również nagrody na festiwalach w Niemczech i bardzo prestiżową w Kazimierzu nad Wisłą. Tworzone przez panią Marię Romowicz układy choreograficzne przeszły do historii, a scenariusze tych programów i dzisiaj są wykorzystywane przez grupy folklorystyczne działające na terenie Żywiecczyzny.

Praca badawcza i wydawnicza

Z Marią Romowicz spędzaliśmy również mnóstwo czasu na dokumentowaniu folkloru. Jeździliśmy po wszystkich wsiach żywieckich i zapisywali, fotografowali, nagrywali wszystkie zdarzenia kultury ludowej, które występowały w tamtym okresie. Badania te stworzyły podwaliny i stały się bazą do pierwszego opracowania i wydania książki pt. „Folklor Górali Żywieckich”, którego autorką jest Maria Romowicz, a ja jestem autorem strony muzycznej tego wydawnictwa. Niestety, nakład tej książki wyczerpał się już wiele lat temu. Jest to więc pozycja w praktyce niedostępna. Obecnie pracujemy , Ja i choreograf „Ziemi Żywieckiej” nad drugim, jej poszerzonym wydaniem. Mamy nadzieję, że niebawem trafi do druku. W książce tej będzie opisany każdy z tańców, dokładnie krok po kroku. Wykorzystamy także nośniki multimedialne, na których zarejestrowane będą najciekawsze fragmenty programów „Ziemi Żywieckiej”, Zespołu Reprezentacyjnego Miasta Żywca. Zespołu, który jest nosicielem kultury tradycyjnej, przedstawianej w formie opracowania scenicznego, podkreślam, w najwłaściwszej formie, z zachowaniem wszystkich reguł scenicznych, i jednocześnie w zgodności z autentykiem.

Wspominając o wydawnictwach, muszę powiedzieć również o książce mojego autorstwa, która ukazała się w 2000 roku. Jest to „ Muzyka Ziemi Żywieckiej”, zbiór, jak sama nazwa wskazuje melodii do tańca i pieśni Ludu Beskidu Żywieckiego. I ta pozycja ukaże się w drugim poszerzonym wydaniu, jak tylko środki finansowe nam na to pozwolą. Mam nadzieję, że wkrótce.

         Trzecią pozycją, którą przygotowuję do druku jest „Zbiór kolęd i pastorałek”, opracowanych w dwugłosie. W zbiorze tym znalazły się bardzo ciekawe utwory, zebrane w terenie od starszych ludzi, również takie które są mało lub prawie wcale nieznane szerszej publiczności. Chciałbym je uchronić od zapomnienia. Do zbioru dołączyłem przykłady moich opracowań na chór ii kapelę. Są to gotowe partytury, które mogą być wykorzystane przez osoby kierujące zespołami folklorystycznymi, i innymi. Zbiór liczy ponad 230 kolęd i pastorałek.

„Ziemia Żywiecka” i … dyscyplina działa cuda

„Ziemię Żywiecką” założono w 1971 r. przy Famedzie, zakładzie produkującym sprzęt medyczny. Młodzi ludzie z zakładu zebrali się i zaczęli tworzyć zespół. Głównym motorem tych działań był znany na Żywiecczyźnie folklorysta, instruktor, choreograf Jan Gąsiorek. Z biegiem lat zespół zmieniał nazwę z „Famed” , na „Sędzioły”, a w końcu w 1982 r. na „Ziemię Żywiecką”. Od momentu, kiedy zostałem kierownikiem artystycznym Zespołu, zależało mi, aby grupa osiągała coraz wyższy poziom. W tym celu, wprowadziłem dość ostrą dyscyplinę, co w niedługim czasie, przyniosło pozytywne rezultaty. Poprawiła się frekwencja. Przyzwyczaiłem młodzież do punktualności. O tej porze zaczynamy – ani minuty później – i o tej porze kończymy! Tak jest do chwili obecnej. Systematyczne, intensywne ćwiczenia wpłynęły na poprawę kondycji i ogólną sprawność tancerzy. Poprawiła się strona wokalna, wprowadziłem dwugłosowe śpiewanie, co uatrakcyjniło muzycznie program.

Dyscyplina jest podstawą każdego sukcesu, zdziałać może cuda, a bez dyscypliny i samodyscypliny niczego się nie osiągnie. Taką wyznaję zasadę, tego mnie nauczono. I znany jestem z tego, że bardzo mocno to egzekwuję. Mimo upływu lat, pod tym względem, nic się w Zespole nie zmieniło. Pracujemy w pocie czoła, dlatego mamy efekty. „Ziemia Żywiecka” jest od wielu lat uznawana za jeden z najlepszych, wiodących zespołów folklorystycznych w kraju. Jest wzorem, inspiruje inne zespoły do intensywniejszej pracy oraz do podejmowania nowych artystycznych wyzwań. Posiada w swoim dorobku wiele prestiżowych nagród. Trudno powiedzieć czego jeszcze nie zdobyła. Wystarczy popatrzeć na nasze zbiory i trofea. Ostatnio oceniała nas komisja weryfikacyjna Międzynarodowej Rady Stowarzyszeń Folklorystycznych, Festiwali i Sztuki Ludowej, w skrócie – C I O F F – otrzymaliśmy ocenę 5 + - na 5 możliwych. Co świadczy o wyjątkowym poziomie „Ziemi Żywieckiej”. Certyfikat  C I O F F upoważnia nas do reprezentowania Polski i daje uprawnienia do udziału w najbardziej prestiżowych festiwalach folklorystycznych na całym świecie. Certyfikat przyznawany jest na maksimum 5 lat, „Ziemia Żywiecka” od wielu lat dostaje tę najwyższą notę.

Do Zespołu przychodzi młodzież bardzo utalentowana. Przyjmujemy również dzieci od piątego roku życia. Grupę dziecięcą bardzo sobie cenimy. Mali ludzie uczą się muzyki, śpiewu, tańca, tradycyjnych zabaw. Jest to najlepsza forma uwrażliwienia młodego pokolenia na piękno kultury narodowej, ukształtowania postawy szacunku do tradycji ich przodków, a przy okazji uczą się dyscypliny i odpowiedzialności. Dzieci wzrastając w kontakcie z muzyką i tańcem - mówiąc kolokwialnie - połykają tego bakcyla. Przy okazji bawią się, prezentując swoje umiejętności na scenie, od czasu do czasu zdobywają nagrody, a w rezultacie niejednokrotnie wyrastają na pięknych fizycznie i duchowo ludzi. Wśród moich wychowanków są takie osoby, które – jak ja – podporządkowały swoje życie folklorowi. Prowadzą własne zespoły, które również odnoszą sukcesy. To mnie bardzo cieszy!.

Pod koniec br. będę obchodził poważny jubileusz - 50 - lecie mojej pracy artystycznej (pół wieku, jak ten czas szybko minął!) – a pani choreograf Krystyna Kwaśniewska 35- lecie – w związku z tym planujemy zorganizowanie uroczystego koncertu. Chciałbym pokazać przy tej okazji i moich wychowanków. Jeśli się uda, będzie to dla mnie z pewnością ogromne przeżycie.

„Ziemia Żywiecka” w zasadzie zdobyła wszystkie nagrody i odznaczenia, jakie można było zdobyć w dziedzinie folkloru, m.in. kilka Ciupag na Międzynarodowym Festiwalu Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem, kilka Żywieckich Serc na Festiwalu Górali Polskich w Żywcu, dwukrotnie Grand Prix Międzynarodowych Spotkań Folklorystycznych T K B, i wielokrotnie Grand Prix najróżniejszych festiwali w kraju i zagranicą. Jest również laureatem nagrody Oskara Kolberga, najwyższego uznania w dziedzinie folkloru. Nie wiem, co jeszcze można zdobyć w tej materii. Nie chodzi jednak o nagrody, które zawsze się pojawiają, ale o to aby młodzi ludzie przyswajali sobie naszą kulturę ludową, żeby byli jej nosicielami i przekazywali ją młodszym pokoleniom. Chodzi o to, aby polska kultura ludowa była zawsze zauważana, żebyśmy wiedzieli, że to są nasze korzenie, stąd się wywodzimy, z tego beskidzkiego pnia góralskiego i pnia polskiego, w którym kultura była, jest i powinna być podstawą naszej egzystencji. Bo to kultura właśnie świadczy też, o naszym człowieczeństwie.

Osiem długich trombit i samopisanie

Swoją pierwszą nagrodę, w dziedzinie kultury ludowej, otrzymałem w połowie lat 70 na Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych, w Kazimierzu nad Wisłą. Była to nagroda za hejnał festiwalowy. Skomponowałem ten hejnał na osiem długich trombit. Gdy zagraliśmy na tych instrumentach, to Kazimierzowski Rynek zatrząsł się w posadach. Oczywiście dostałem pierwszą nagrodę. Było to sto Kazimierzy, dziesięciozłotówek z wizerunkiem Kazimierza Wielkiego. Ta nietypowa nagroda wręczona mi była w glinianym garncu.

            Drugi utwór na trombity, skomponowany przeze mnie, to hejnał znany wszystkim mieszkańcom Żywca. Rozbrzmiewa każdego dnia, o godzinie 12:00 z Miejskiego Ratusza. Skomponowałem go na specjalną prośbę władz miejskich. Od lat przypomina ludziom, że jest już południe.

            Trzeci mój hejnał, rozbrzmiewa co roku, na pięciu estradach Tygodnia Kultury Beskidzkiej. To hejnał T K B, rozpoczyna i kończy każdy koncert.

Hejnał ten powstał na zamówienie ówczesnego dyrektora Wojewódzkiego Domu Kultury w Bielsku- Białej i jednocześnie dyrektora komitetu organizacyjnego T K B – Ryszarda Strutyńskiego. Dyrektor Strutyński był z „Ziemią Żywiecką” na festiwalu folklorystycznym w Branson w USA, i to właśnie w USA padło zapytanie i propozycja - czy nie mógł bym skomponować czegoś na rozpoczęcie festiwalu. Po powrocie do kraju dostałem taką niesamowitą wenę, że ten hejnał „szedł mi jak z płatka”. Sam się pisał. Pierwszy raz coś takiego przeżyłem.

W moim artystycznym życiu, oprócz hejnałów skomponowałem wiele melodii ludowych dłuższych i krótszych, bardziej i mniej opracowanych, które najczęściej pisałem na potrzeby programów tworzonych dla „Ziemi Żywieckiej”, ale nie tylko. Do wielu z nich tworzyłem też teksty. Mojego autorstwa jest popularna melodia do hajduka, znana nie tylko w Polsce. Niektóre melodie sam komponowałem, niektóre, mając krótki temat muzyczny rozwijałem, były takie które przerabiałem muzycznie, żeby były ciekawsze. Wszystkich nie jestem w stanie zliczyć. Z resztą, większość z tych melodii jest tak popularna, że stały się własnością wszystkich górali i grane są w wielu zespołach.

Ojcowską drogą

         Mam dwie córki i dwóch synów. Wszystkie moje dzieci lgnęły do zajęć artystycznych. Zamiłowanie do folkloru mają chyba w genach. Kiedy się rodziły, ja już kierowałem „Ziemią Żywiecką”, więc uczestniczenie w zajęciach przyszło w sposób naturalny, były przy mnie, w zespole. Córka Agata i syn Wojtek tańczyli – i to bardzo dobrze, przez wiele lat jeździli ze mną po świecie. Agata pięknie się w tańcu prezentowała, a Wojtek był świetnym góralem. Oboje też mają dobre, czyste, mocne głosy. Córka mieszka obecnie pod Krakowem, a Wojtek wiele lat przebywał w USA. Ma obywatelstwo amerykańskie, ale rodzinę i dom tutaj, w naszych górach. Prowadzi urozmaicone życie, bo tak trochę tu i tam, ale cóż, takie czasy. Zamiłowanie do folkloru pozostało u obojga mimo rodzinnych i zawodowych obowiązków. Bywają więc na naszych koncertach, na T K B, a przy okazji zespołowych jubileuszy, zakładają kostium i tańczą, w grupie tzw. old boyów.

Młodsze dzieci Przemek i Monika, nie tańczyli, ale za to przejawiali zdolności muzyczne. Oboje mają świetny słuch muzyczny. Przemek skończył szkołę muzyczną w klasie fortepianu, aktualnie gra na kontrabasie, i to bardzo dobrze. Ma swoją kapelę „Zbójnicy”, z którą występuje w kraju i poza granicami (ostatnio byli w Hiszpanii). Mają piękne zbójnickie stroje. Ja, czasami pomagam im w doborze i opracowywaniu repertuaru. Pilnuję, szczególnie jeśli chodzi o Przemka, żeby nie przekraczał pewnej granicy w opracowaniu i w prezentacji folkloru. Tak na marginesie, niejednokrotnie słyszy się kapele, które na siłę próbują uatrakcyjnić ludową melodię, zmieniając ją w sposób, który odbiega daleko od charakteru regionu, a wręcz ją zniekształca, jak w krzywym zwierciadle. Nadmierna wirtuozeria przyćmiewa i zagłusza prawdziwą piękność, prostych ludowych nut, a ze stylizacją, w dobrym tego słowa znaczeniu, zazwyczaj nie ma to też nic wspólnego. Dlatego przestrzegam młodych ludzi bawiących się muzyką ludową , by ostrożnie szafowali tymi eksperymentami. Paradoksalnie, takie uatrakcyjnianie na siłę, wcale nie znajduje większego poklasku u słuchaczy. W muzyce liczy się dusza, a nie technika. Technika jest tylko środkiem do wydobycia tego pięknego ducha. Warto o tym pamiętać.

Wracając do kapeli Przemka, to muszę stwierdzić, że „Zbójnicy” grają bardzo dobrze, starają się pokazywać tę klasyczną muzykę góralską w tradycyjny sposób. I widać, że to się podoba, bo mają bardzo dużo zamówień na koncerty.

Monika, najmłodsza moja córka, zaczynała od skrzypiec i bez przerwy śpiewała.

Zaczynała od folkloru

Monikę przywiozłem do zespołu pierwszy raz, gdy miała pięć lat. Jej nogi rytmicznie podrygiwały już wtedy, gdy przyglądała się próbom zespołu. Już wtedy czuło się w niej ten puls, widać było tę iskrę w oku. Bardzo przeżywała wszystko co widziała i słyszała. Śpiewała również od najmłodszych lat, właściwie to od momentu kiedy nauczyła się mówić. Lubiła też popisywać się przed rodziną, a potem i w szkole. Na Słowacji kupiłem skrzypce, najmniejsze, jakie są, od razu przypadły jej do gustu. Nie rozstawała się z nimi „na krok”. Gdy miała 6 lat zapisałem ją do Szkoły Muzycznej, którą ukończyła w klasie skrzypiec, a poza tym, w tym czasie zaczęła także grać w kapeli zespołowej. Na próby przychodziła z wielką radością. Bardzo lubiła grać ze słuchu. Momentalnie „łapała” melodię, wszystko co usłyszała, potrafiła od razu zagrać. Ma słuch doskonały. Ten doskonały słuch pomógł jej, gdy zaczęła śpiewać z akompaniamentem. I to śpiew w jej życiu stał się najważniejszy. Monika zaczynała od muzyki ludowej. Z biegiem lat zaczęła dochodzić do głosu inna muzyka, inny jej rodzaj. Był jazz, i rockowe zespoły. Z tego okresu, utkwiły mi w pamięci takie scenki z Moniką, kiedy to jadąc z nią samochodem, na próby, czy do szkoły, włączałem radio, ona zaczynała śpiewać razem z aktualnie prezentującym się artystą, i to niezależnie czy śpiewał po polsku, czy angielsku. Słowa i melodię znała perfekt. Byłem tym zszokowany.

Dzisiaj Monika jest znaną piosenkarką. Obecnie przebywa w Stanach Zjednoczonych. Prawdopodobnie tam będzie wydana jej kolejna płyta, tym razem cała z piosenkami w języku angielskim. Niech próbuje. Jest młoda.

Czy w niej pozostało coś z folkloru, z dawnych lat? Myślę, że tak. W górach się wychowała i dorastała, w zespole zetknęła się z muzyką, śpiewem i tańcem, a w końcu pochodzi z utalentowanej muzycznie rodziny. W Żywcu na Męskim Graniu na koniec koncertu zagrała duża kapela i Monika zaśpiewała tę słynną „Sarnę”. Wróciła do pierwowzoru, od którego rozpoczynała śpiewanie, jako dziecko. Zawsze lubiła śpiewać „Sarnę” i śpiewała ją pięknie modulując głos. Porywała tym słuchaczy. Teraz to powtórzyła, już jako artystka innej muzyki, innego wymiaru. Dostała ogromne brawa. Bardzo mnie to ucieszyło, gdyż widziałem, że niezwykle przeżywała występ przed żywiecką publicznością.

Opowieści zarejestrowała Małgorzata Skórka

Zredagowała Krystyna Kwaśniewska